It's a joke czyli NISSAN JUKE!



Są takie momenty w życiu kierowcy kiedy to nie dyskutując zbyt wiele, wsiada i jedzie najlepszym samochodem na świecie. Jakim zapytacie?

Otóż służbowym!


To pojazd, który kompletnie nie ma spalania, żaden krawężnik nie jest dla niego przeszkodą, a ktokolwiek jechał niemiecką autostradą dwie paki i nagle w zderzaku miał światła poganiającej go Fabii - PH na deadline'ie, doskonale wie, że ograniczenia rodzą się wyłącznie w głowie i z pewnością nie dotyczą one samochodów służbowych.


Idąc tropem, że żaden samochód zarejestrowany na pracodawcę nie jest zły, wsiadamy i posłusznie realizujemy cel podróży firmowej. 

No i właśnie. 

Co robi petrolhead otrzymując w recepcji kluczyk z logo Nissan, bez informacji jaki to Nissan? Oczywiście, że naturalnie i podświadomie szuka na parkingu czarnego GT-R'a

No ale niestety długo i bezskutecznie.

Zamiast maszyny, którą można autentycznie odbyć ekscytującą podróż autostradą. Niewinnie, z samego końca miejsc postojowych - łypie na mnie swymi żabimi oczkami on. Drugi na pudle obok Multipli na najbrzydszy samochód ever nowożytnej motoryzacji - NISSAN JUKE (model sprzed liftu dla jasności).


Juke to nie jakiś tam samochód - to crossover. Typ nadwozia, który pokochali kierowcy na całym świecie. To szuka kompromisu nabycia dużego vel wysokiego auta w cenie hatchback,a. Niestety kompletnie nieudana. Finalnie mamy dość ciężki pojazd najczęściej z litrem pod maską, który nie jest w stanie się płynnie rozbujać do żadnych konkretnych wartości na liczniku. Więc ani to SUV ani kompakt. Takie motoryzacyjnie nie wiadomo co. 

Nie zgadzacie się?

Popatrzcie na Fiata 500L.

Wracając do bohatera, szybsza jazda w nim powoduje straszliwy hałas w kabinie. Do tego dochodzą twarde i potwornie trzeszczące plastiki wykończenia wnętrza. 

DRAMAT

Mój egzemplarz był dodatkowo wyposażony w niezidentyfikowane pęknięcie obok głośnika, które powodowało okropny rezonans przy próbie słuchania muzyki na poziomie możliwym do zagłuszenia tego męczącego się silnika. Wydaje mi się, że to raczej cecha osobnicza występująca tylko w tym konkretnym przypadku, bo jak to jest standard - to, to jest istna katastrofa. 

Wiadomo bowiem, że w aucie liczą się dwie rzeczy: ilość koni mechanicznych i nagłośnienie. Bo nigdzie tak bezkarnie nie można słuchać dowolnej muzyki, jak w samochodzie właśnie. Sprzęt tam grający powinien być perfekcyjny.



Czy są pozytywy? Zawsze jakieś są. 

Każdy samochód, obojętnie na model i producenta zawsze prezentuje jakieś tam cechy dodatnie. W przypadku JUKE'a jest to z pewnością  wygodny fotel kierowcy z regulacją gwarantującą idealne dopasowanie (nie wiem jak u pasażera, praktycznie nim nie bywam ale wyglądał podobnie). 
Za to bardzo duży plus. 

Miękkie zawieszenie, które doskonale sprawdza się na niekoniecznie równych drogach powiatowych, również znajdzie się po stronie pozytywów. 


Dalej. 

Uchwyt na kubki, a właściwie to dwa głębokie otwory, do których bez trudu zmieszczą się venti ze Sturbucks'a, nie zalewając auta przy pierwszym lepszym zakręcie. Każdy, kto chociaż raz oblał się gorącą kawą, bo rozmawiając bez telefon nie wycelował  w podwieszany uchwyt, zpewnością doceni takie dogodne rozwiązanie.


Jeżeli chodzi o spalanie, to autko na trasie potrafi pożreć więcej paliwa niż porządny, niemiecki, trzylitrowy silnik wysokoprężny. Co smutne, nie osiągając przy tym prędkości wyższej niż 140km/h (średnia) na odcinku 700km wciągał 10 litrów etyliny 95 na 100km, Jak dla mnie, to o wiele za dużo, biorąc pod uwagę jego wielkość i wagę. 




Szperając w internecie w poszukiwaniu dodatkowych informacji o tym "cudzie" informacji, zauważyłam, że sam producent zorientował się, że w tym modelu nie do końca mu wyszło i postanowił w 2019 wypuścić na rynek jego lift. Zniknęły "żabie oczka" dzięki czemu linia nadwozia zrobiła się bardziej spójna i podobna do francuskich braci serii C. 

źródło: nissanretail.co.uk

Chociaż nie lubię takich stygmatów, JUKE to typowy "babski" samochód. Pojazd dla kierowców bez wygórowanych oczekiwań i preferencji. 

Ma być praktyczny jak mąż, dzielnie spełniać swoje zadania i nie przyciągać zbytniej uwagi sąsiadek. Ten model wybitnie do tej roli pasuje. Zero polotu i osiągów. 

Jedyny bodziec jaki w tym pojeździe był intensywny. to zniewalająca woń choinki WUNDERBAUM w wersji "classic black" zapachu dwunastocylindrowego silnika Berlinetty, ale to nie inwencja producenta tylko już wypożyczalni.


Jak część z Was słusznie zauważyła, tłem do zdjęć niniejszego wpisu stał się SILESIA OUTLET  w Gliwicach. W przeciwieństwie do JUKE'a jego wnętrze budzi absolutny zachwyt, tak już zakupy w nim rozczarowują jak jego maksymalny moment obrotowy.

Nie polecam.

Komentarze

Copyright © Fancy Life Lover