"KAŻDEGO SZKODA" czyli debiut książkowy JULII OLEŚ!


Decyzja o przeczytaniu książki z tzw. "self publishingu" to najczęściej spore ryzyko. Bo skoro żadne wydawnictwo w tym kraju (a jest ich trochę), nie zdecydowało się na jej publikację, to znaczy, że możemy spodziewać się po takiej pozycji absolutnie wszystkiego. Od  popisu megalomańskiej grafomanii, której za nic w świecie nie da się już odzobaczyć, po dzieło, które przeora nam psychikę na wiele tygodni, burząc ustalony porządek świata, niczym "De revolutionibus orbium coelestium". Z przewagą jednak ryzyka sięgnięcia po „gniota”.

Ot taka bibliofilska loteria. 

INSTALIFE

W przypadku "Każdego szkoda" nie mamy do czynienia ani z jednym ani z drugim. Książka w stu procentach odzwierciedla styl i język wypowiedzi znany z publicznego życia autorki - Fabjulus czyli swoisty mix: afiltracji, autobiografii, autoreklamy, autoironii i kolejnej afiltracji w codziennym ”apdejcie” na instastories. Całość okraszona charakterystycznym pozdrowieniem: "Dzień dobry ziemniaczki”, a “Haliny i Anrzeje” to odbiorcy tej kreacji.  

Książkę czyta się tak, jak się oglądało pierwszy sezon "Seksu w Wielkim Mieście" - szybko. Różnica jest tylko taka, że u Fabjulus nie ma ani wielkiego miasta, ani ognistego seksu w tle. Osobiście uważam, że pani Julia jako zdeklarowana Ślązaczka i mieszkanka Katowic, nie zdecydowawszy  się na szersze opisanie chociaż kilku ciekawych lokalizacji, restauracji i projektantów wywodzących się ze stolicy Górnego Śląska, bardzo zubożyła tą opowieść. Rzadko się bowiem zdarza, aby Miasto Ogrodów było tłem czegoś innego niż strajki górników.

Szkoda.

HISTORIA

Sama opowieść może być w skrócie przyrównana do takiego bilansu trzydziestolatki. Czyli: coś już tam przeżyłam, doświadczyłam dobrego i złego w pracy, w związkach, stosunkach międzyludzkich i pomimo wszechogarniającego mnie strachu przed zbliżającą się starością z pierwszymi zmarszczkami na twarzy, dam radę iść dalej, bo mam przyjaciół i sobie wzajemnie pomagamy.

Teoretycznie rzecz ujmując, każdy kto szczęśliwie dociągnie do wieku około chrystusowego może poczynić takie oto wspominkowe dzieło. U jednych będzie to kilkanaście stron bez fajerwerków, inni mogą machnąć od ręki trylogię, która mogłaby zawstydzić Mike'a Jaggera i Blankę Lipińską razem wziętych i to tylko pod warunkiem, że zatrzymaliby się na swoich 25 urodzinach i zasłaniali się pomrocznością jasną.

Na szczęście w kraju, w którym ciągle więcej osób pisze książki niż je czyta, nie wszyscy trzydziestolatkowie są aspirantami literackimi i mają ochotę przesuwać w nieskończoność te nierówne proporcje. 

Chwała im za to. 

TAJEMNICZY BOHATER

W przypadku "Każdego szkoda" ze wsparciem marketingowym ruszyły prawie wszystkie media plotkarskie w tym kraju. Wszystko to za sprawą węszących sensacji dziennikarzy, którzy fakt wydania fabksiążki połączyły z zakończeniem dość burzliwego i medialnego związku pani Julii z pewnym bardzo znanym  i równie kontrowersyjnym dziennikarzem. Część pismaków jednogłośnie stwierdziła, że mroczna postać Andrzeja z opowieści, to nikt inny jak Kamil Durczok. 
Zainteresowani nie odnosili się do tych rewelacji zbyt wylewnie. Pan Kamil nie powiedział nic. U Fabjulus nastąpiło dementi w stylu „nie potwierdzam i nie zaprzeczam, jak chcecie się przekonać to kupcie i przeczytajcie książkę”. Typuję, że wiele ciekawskich Grażynek tylko z tego powodu książkę nabyło. Podobnie jak wszyscy ex autorki chcący się przekonać, czy aby o sobie też czegoś w niej nie znajdą. Jak wiadomo wspólne zdjęcia z Insta łatwo skasować, a bycia “bohaterem literackim” już nie.
Sama autorka nie bazowała na promocji budowanej na swoich "byłych Andrzejach". Może wiązało się to z obawy przed pozwami, a może z braku chęci babrania się w przeszłości i publicznego prania brudów. 

Ogólnie wyszła z tego zamieszania z klasą.

I tak bez wsparcia wydawnictwa i Empiku, za to z wykorzystaniem konsekwentnie budowanego od 2014 konta na Instagram'ie oraz strony fabjulus.pl. od połowy czerwca Fab rozpoczęła zmasowany atak na swoich followersów, przekształciwszy  profil na całodobowe narzędzie promujące sprzedaż książki. 

Finalnie, czy to za sprawą osobowości autorki, zachęty tabloidów, czy wartości merytorycznej opowiadania, sprzedało się tego 5000 egzemplarzy. 

Sama zainteresowania uznała to za niebywały sukces, deklarując tym samym kontynuację swojej pisarskiej przygody.

SEDNO

Wracając do samej historii, która w większości opiera się na byciu ofiarą przemocy psychicznej i/lub fizycznej ze strony partnera, nasuwa się zasadnicze pytanie „dlaczego?”. Dlaczego my kobiety, bez względu na to jakie mamy wykształcenie, pochodzenie czy status materialny, tkwimy latami w toksycznych związkach? W imię czego znosimy upokorzenie i strach? Dlaczego facet który nie czuje się komfortowo w relacji, pakuje swój węzełek i bez żalu trzaska drzwiami, a my "madki polki bohaterki” ryczymy do poduszki tkwiąc w beznadziei przez lata? Dlaczego zamiast znaleźć w sobie odwagę i zmienić swoje życie wpieprzamy antydepresanty jak "lentilki", zakłamując chorą rzeczywistość?

Odpowiedź jest stosunkowo prosta. Nie mamy odwagi. 

Nie mamy odwagi aby zrezygnować z życia w złotej klatce, hołdując zasadzie, że lepiej płakać w Mercedesie niż na przystanku. Nie mamy odwagi przyznać się przed rodziną i znajomymi, że nam nie wyszło. Nie mamy odwagi być i żyć same. Nie mamy odwagi podjąć decyzji o odejściu/rozwodzie wierząc, że on się poprawi i będzie tylko lepiej. Otóż nie będzie, a rozwód to nie koniec świata.

I do momentu, w którym w naszym durnym społeczeństwie będzie dominował stereotyp, że kobieta nie ma prawa być spełniona w formie jaką uznaje dla siebie za najlepszą, bez względu na to ile książek, podcastów, badań i opracowań na ten temat powstanie - nic się nie zmieni.

Amen.



Komentarze

  1. Pięknie piszesz o książkach, zachęcasz do przeczytania :-) Ciekawa historia, a co najważniejsze, bardzo na czasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za miłe słowa :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Fancy Life Lover